Wszystkie wielbłądy miały już pakunki na grzbietach i karawana szykowała się do podróży przez pustynię. Nagle ktoś zawołał:
– Poczekajcie na mnie! Jeszcze ja!
To młody Dromader o mały włos nie spóźnił się na swoją pierwszą wyprawę. Całą noc obserwował gwiazdy. Było to jego ulubione zajęcie. Gdy tak wpatrywał się w niebo, myślał o dalekich podróżach. A teraz niewyspany, zmęczony, lecz podekscytowany biegł co sił, by spełnić swe marzenie.
Dwugarbne wielbłądy spojrzały na niego zdziwione. Wyglądał zupełnie inaczej niż one. Miał tylko jeden garb, krótkie futro, długie chude nogi i cały był jakiś taki… mały. Największy z Dwugarbnych zaśmiał się:
– Ty chcesz iść z nami? Przecież nie udźwigniesz ładunku. Poza tym masz tylko jeden garb z zapasem tłuszczu. Nie wytrzymasz w drodze…
Dromader zwiesił głowę, ale wytrwale prosił dalej:
– Pozwólcie mi pójść z wami. Mój jeden garb mi wystarczy. Wiem, że nie uniosę tyle co wy, ale może w inny sposób się wam przydam? – przekonywał.
Stary Baktrian, który miał przewodzić karawanie, przysłuchiwał się rozmowie. W końcu zaczął spokojnie:
– Widzę, że bardzo ci zależy na tej wyprawie.
– O tak! Bardzo! – wykrzyknął podekscytowany.
– Myślisz, że dasz radę? – dopytywał.
– Długo się do niej przygotowywałem. Ćwiczyłem noszenie ciężarów i długie marsze – z dumą odpowiedział Dromader.
Stary Baktrian zastanawiał się przez chwilę, po czym zadecydował:
– Dobrze, będziesz szedł na końcu – powiedział. – Jeśli będziemy iść za szybko, daj znać, zwolnimy. Karawana idzie tak szybko jak najwolniejszy z wielbłądów – tłumaczył.
– Ale Baktrianie – wtrącił się w rozmowę Najsilniejszy wielbłąd – on będzie nas tylko spowalniał. Jesteśmy zgrani i nie potrzebujemy nowego w karawanie. Szkoda czasu.
Stary Baktrian surowo spojrzał na Najsilniejszego.
– Czy już zapomniałeś, jak ty pierwszy raz szedłeś na wyprawę?
Najsilniejszy zawstydził się. Przypomniał sobie, jak wtedy dokuczały mu starsze wielbłądy.
– Każdy kiedyś był nowy i miał swój pierwszy raz – kontynuował Baktrian. – Mamy zresztą dodatkowy ładunek, który miał czekać na następny kurs. Młody może się nam przydać. Dromaderze – zwrócił się do rekruta – wkładaj szybko ładunek i ruszamy.
– Tak jest, panie kapitanie! – ucieszył się młody wielbłąd i pobiegł po swoje pakunki.
Yyh? sapnął. Nogi mu się ugięły i zatrzęsły z wysiłku. Ojej, ale ciężkie. Tego się nie spodziewałem. Dam radę! Dam radę! mówił do siebie, by dodać sobie odwagi. W końcu stanął za ostatnim wielbłądem i podekscytowany ruszył w drogę razem z karawaną.
Z każdym dniem szło mu się coraz ciężej, a jego zapał gasł. Słońce parzyło go w futro, a w nocy nawet gruby koc, który dostał od mamy, nie wystarczał, by zabezpieczyć się przed chłodem. Młody wielbłąd przez pierwsze kilka dni bezskutecznie wypatrywał zielonych roślin albo choćby małej sadzawki. W końcu przestał liczyć na to, że ujrzy cokolwiek poza piaskiem i uschniętymi krzakami.
Dromader męczył się szybciej niż reszta grupy. Karawana musiała zwalniać i robić postoje częściej niż zwykle. Wielbłądom to się nie podobało. Mówiły między sobą:
– Po co Stary Baktrian go zabrał?
– Same z nim klopoty.
– On się do tego nie nadaje.
– Tylko nas spowalnia…
Stary Baktrian pomimo swojego wieku miał dobry słuch. Smuciły go narzekania i brak wyrozumiałości dla nowego kolegi. Gdy już miał coś powiedzieć, odezwał się Najsilniejszy:
– Chłopaki, to niesprawiedliwe. Każdy z nas był kiedyś nowy, tak jak on. Jesteśmy starsi, doświadczeni i wyćwiczeni w podróżowaniu przez pustynię. Nie widzicie, jak on się stara?
– To po co chciał iść?! – krzyknął jeden z dwugarbnych.
– Bo też jestem wielbłądem, tak jak wy, choć wyglądam trochę inaczej – smutno odparł Dromader.
Wszystkie dwugarbne spojrzały na niego.
– Tak, jestem wielbłądem i chcę chodzić w karawanie – powtórzył odważniej.
– Dromader jest częścią naszej grupy i jest tak samo ważny jak każdy z was. Powinniście mu pomagać tak, jak robią to przyjaciele – powiedział w końcu Stary Baktrian.
Nagle zerwał się silny wiatr. Podrywał pustynny piach i rzucał go przed siebie, zataczał koło i znowu uderzał w pustynię. Gdy tak tańczył, kopyta wielbłądów zapadały się coraz głębiej i głębiej w gorący piach, lecz karawana uparcie szła dalej. Rozszalała się straszna burza piaskowa. Stary Baktrian krzyknął:
– Stać! Ani kroku dalej!
Zakaszlał, bo kolejny podmuch wiatru nasypał mu piachu do buzi.
– Kładziemy się ciasno obok siebie, wszyscy razem! Zabezpieczyć ładunki, by nie zginęły! – krzyczał z całej siły, ale wiatr świstał tak głośno, że ledwo dało się go usłyszeć.
Gdy burza ustała, niebo mieniło się już tysiącami gwiazd. Wszystkie wielbłądy spały, jedynie Dromader nie mógł zasnąć. Patrzył w rozgwieżdżone niebo i wciąż coś mu się nie zgadzało. Znał bardzo dobrze trasę i umiejscowienie gwiazdozbiorów.
– O nie! Przez burzę piaskową poszliśmy za bardzo na zachód – powiedział do siebie – muszę to powiedzieć Kapitanowi.
O świcie, gdy karawana szykowała się do dalszej drogi, młody wielbłąd podszedł do Starego Baktriana i odezwał się nieśmiało:
– Kapitanie, wydaje mi się, że podczas burzy zmieniliśmy kurs.
Stary Baktrian zdziwił się. Do tej pory nigdy mu się nie zdarzyło zboczyć z drogi, nawet podczas burz piaskowych.
– Jesteś pewien? – zapytał.
– Tak mi się wydaje. W nocy sprawdziłem nasze położenie względem gwiazd. Wiatr zepchnął nas na zachód.
Stary Baktrian sprawdził położenie słońca.
– Masz racje! – wykrzyknął. – Nie wiedziałem, że znasz się na nawigacji? – zamyślił się, po czym zadecydował – Pójdziesz na przedzie ze mną i pomożesz mi prowadzić karawanę.
Wszystkie wielbłądy słyszały rozmowę i patrzyły to na siebie, to na Dromadera. Żaden z nich nie umiał nawigować. Karawana ruszyła dalej, ale tym razem z młodym wielbłądem na czele. Nie zatrzymywała się już tak często jak dotychczas, bo gdy Dromader się męczył, dwugarbne brały jego ładunek na swoje grzbiety.
Po kilku dniach wędrówki wielbłądy dotarły do celu całe i zdrowe. Gdy rozładowywały ładunek, Największy przyznał:
– Nie doceniłem cię, Dromaderze. Przepraszam, że oceniłem cię po wyglądzie.
Najsilniejszy dodał:
– Dzięki za wyprowadzenie nas z pustyni. Gdyby nie ty, wszyscy byśmy zginęli.
Dwugarbne potakująco kiwały głowami, a Dromader uśmiechnął się zadowolony.
– To ja dziękuję za waszą pomoc. Sam bym sobie nie poradził. Dzięki wam, przeżyłem swoją pierwszą wyprawę! – wykrzyknął radośnie.
Wszystkie wielbłądy z karawany zaczęły się śmiać, a Stary Baktrian, kiwając głową, powiedział:
– Każdy ma jakiś talent i jest ważny w grupie. Inny nie znaczy gorszy.
O autorce
Judyta Łącka – fizjoterapeutka z zawodu i z zamiłowania. Na co dzień pracuje jako wolontariuszka z dziećmi ze specjalnymi potrzebami. Prowadzi stronę Przyjaźń nie wyklucza na temat integracji i umiejętności budowania relacji, zwłaszcza z osobami z niepełnosprawnością. W wolnych chwilach pisze bajki edukacyjne. Znajdziesz ją na facebooku i na jej stronie z bajkami – bajkipogadajki.blogspot.com.
Pięknie wydana i ilustrowana książka o jeżyku Cyprianie.
Mojej malutkiej dziewczynce się bardzo podobało chociaż nie zasnęła. No to czytamy dalej!
Znam ją na pamięć toka fajna ciągle ją czytam????????????????????
Dziękujemy razem z Filipem 18L za cudowną bajkę
Piekna bajka, mój syn przy niej usnął, muszę jemu dokończyć aby zrozumiał przekaz
Zacząłem czytać 2 lata temu starszej teraz… czytam ponownie ….młodszej (1L) i starszej (3.5L) usypiaja przed końcem:-) a ka wciąż uważam że to jedna z najlepszych bajek
Dziękuję za piękną bajeczkę Filip 4l zasnął pięknie!
Przepiękna bajka! Uwielbiam takie z przesłaniem. Pierwszy raz zostawiam komentarz, ale ta bajka na niego zasługuje!
Najlepsza.